W momencie przystąpienia do pracy, sytuacja wyglądała następująco:
• M 5 (mw) nie rozmawia w przedszkolu z żadnym dzieckiem ani z żadnym dorosłym. Mówi do mamy tylko w łazience, kiedy nikt nie słyszy. Czasem szepcze na ucho do jednej koleżanki.
• nie mamy koordynatora
• nie mamy możliwości pracy w pustej sali.
Pomimo trudności organizacyjnych, nie zraziłam się i sama zostałam koordynatorem.

M bardzo lubi rysować i kolorować, dlatego siadałam z nią przy stoliku na końcu sali i rysowałyśmy. Na początku M nie mówiła nic do mnie, niepewnie oglądając się na panią i dzieci, bawiące się na dywanie pośrodku sali. Nie wywierałam presji, unikałam słowa „powiedz”, tylko komentowałam rysunki, na przykład w taki sposób: „Ciekawe, co tam M rysujesz? Mnie to wygląda na jakiegoś pieska”. Na rysunku wyraźnie widać było kotka, więc M kręciła przecząco głową, potem zaczęła wydawać z siebie dźwięki yyyy.

Za trzecim razem M zaczęła mówić do mnie w sali. Najpierw próbowała na ucho. Wtedy ja się śmiałam, że nic nie słyszę, bo M pluje mi do ucha i lepiej słyszę, kiedy siedzi na swoim krzesełku i mówi nawet po cichu. Zapewniałam też, że dzieci są zajęte zabawą i wcale nas nie słuchają. Podziałało. M mówiła do mnie normalnie, jeśli tylko dzieci nie podchodziły zbyt blisko. Kiedy ktoś podchodził do naszego stolika i zaczął się interesować co robimy, M natychmiast milkła.

W międzyczasie pracowałam też dużo z M poza przedszkolem. Zapraszałam do domu kolejne koleżanki (pojedynczo). Z koleżankami w domu M rozmawiała normalnie, w przedszkolu dalej nie. Stopniowo zaczęła odzywać się do mnie i koleżanek w szatni. Rozmawiała tylko z koleżankami, które były u nas w domu, jeśli w pobliżu nie było nikogo obcego.
Zaczęłam te koleżanki dołączać do naszego rysowania. Zachowywałam się podobnie jak wtedy, gdy pracowałam tylko z M, czyli zero presji na mówienie, swobodne komentowanie, dużo śmiechu, wygłupy.

Pierwszy raz M odezwała się głośno w łazience przy sali. Po skończonym rysowaniu, poszłyśmy umyć rączki i poszły za nami koleżanki. Wtedy M zaczęła z nimi rozmawiać, śmiać się. Ale kiedy wchodziłyśmy do sali, M znowu milkła. Ale sytuacja zaczęła się stopniowo zmieniać. Najpierw M zaczęła głośno śmiać się w sali i wydawać różne odgłosy. Wyglądało to tak, jakby przygotowywała gardło do mówienia. Miałam wrażenie, że głos lada chwila zostanie wydobyty. Widać było wtedy wyraźnie, jak bardzo dziecko chce mówić, ale po prostu nie może.

Ale w końcu „pan Strach” zaczął powoli odpuszczać i M odezwała się normalnie przy naszym stoliku w gronie czterech dziewczynek, z którymi miała kontakt poza przedszkolem. Z innymi dziećmi komunikowała się niewerbalnie. Jeśli podchodziły do naszego stolika (a było to częste, dzieci interesowały się co tam robimy i najchętniej dołączyłyby do nas wszystkie na raz), M przestawała mówić do mnie i „oswojonych” koleżanek i przechodziła na komunikację niewerbalną.

Żeby ułatwić córce zadanie, przynosiłam z domu różne gry planszowe. Pierwsza z nich to „kukuryku” – polega na wydawaniu odgłosów zwierząt. Grałyśmy w nią przy wprowadzaniu kolejnego dziecka. Wydawanie odgłosów był etapem pośrednim między komunikacją niewerbalną a mówieniem.

Oprócz rysowania i gier, kiedy M była już bardziej „rozkręcona”, do zabawy z kolejnymi dziećmi wykorzystałam obrazki z postaciami z bajek. Ja pokazywałam obrazki, a dzieci zgadywały kogo/co przedstawia obrazek. Postacie na obrazkach pochodziły z ulubionych bajek M, więc przeważnie była najszybsza w odgadywaniu, co dodawało jej też pewności siebie.

M szybko robiła duże postępy. Nie omijały nas oczywiście regresy, powodowane przerwami na chorowanie, ale po tych trudnościach wszystko szło do przodu. Widziałam, jak każde kolejne dziecko, z którym córka rozmawia, dodaje jej pewności siebie i zmniejsza lęk. Coraz mniej czasu potrzebowała, aby zacząć mówić do nowego dziecka. Zdarzało się, że gdy dołączało do nas nowe dziecko, M od razu mówiła normalnie, tłumaczyła zasady gry.

Gorzej wyglądała sytuacja z paniami. M milkła w swojej grupce dzieci (która liczyła już 10 osób), kiedy tylko któraś z pań podchodziła bliżej. Nasza pani również dużo chorowała, więc zajęcia z grupą M miały prawie wszystkie panie przedszkolanki po kolei. W trakcie takiego zastępstwa, koleżanka M podeszła do biurka pani z prośbą o narysowanie kotka. M również podeszła, więc pani zapytała czy też chce kotka, M kiwnęła głową na tak. Podczas rysowania pani opowiadała o swoim kotku i nagle słyszę, jak M mówi: „A ja mam cztery koty”. Pani czytała materiały ze strony i wiedziała, że nie może zareagować na to, że M się odezwała, więc powiedziała jakby nic się nie stało: „Ojejku, to masz pewnie wesoło jeśli są to małe kotki”.

M: dwa są małe, a dwa duże
Pani: No to super! Jestem bardzo ciekawa czy są to koteczki czy kocurki
M: Dwie koteczki i dwa kocurki
Pani: Na pewno mają piękne imiona. Mój kotek to Szaruś, bo jest cały szary,
M: Moje dwie kotki też są szare, ale nazywają się Majka i Milka.

Pani poprowadziła tę rozmowę bardzo umiejętnie, M nie czuła żadnej presji. Pani cały czas rysowała kotki, nie wpatrywała się uporczywie w dziecko. Dalej rozmowa nabrała tempa, a ja wycofałam się na drugi koniec sali.

Następnego dnia otrzymałam informację, że M rozmawiała z kolejną panią, potem z kolejną, po prostu szła jak burza.

Z dziećmi również szło coraz lepiej. Po wprowadzeniu 11 -tego dziecka z grupy, M zaczęła już beze mnie rozmawiać z kolejnymi dziećmi. Zaczęła też bez problemu korzystać sama z toalety w przedszkolu. Mogłam, po niecałych czterech miesiącach, spokojnie wycofać się z przedszkola. Na koniec została nam tylko jedna dziewczynka, która wywierała cały czas presję na M i sprawiła jej dużo przykrości. Ale i tu poszło niespodziewanie szybko.

Kiedyś spotkałam na korytarzu panią dyrektor, która wykrzyknęła do mnie: „Wie pani, miałam dzisiaj zastępstwo w grupie M i ona sama podeszła do mojego biurka i poprosiła o popilnowanie rysunku. Rozmawiała i zachowywała się jak zupełnie zdrowe dziecko. To co pani robi, naprawdę działa”. Miód na moje uszy ?

Rzeczywiście postępy były błyskawiczne. Córka rozmawiała już ze wszystkimi dziećmi w grupie i z prawie wszystkimi pracownikami przedszkola: przedszkolankami, kucharkami, z panem woźnym. W szatni odzywała się też do rodziców koleżanek.

Została nam jeszcze tylko nasza pani, z którą było najtrudniej. Przychodziłam po M i jeśli była nasza pani, to zostawałam chwilę i próbowałam wprowadzić ją do rozmowy. Na początku nie było efektów, więc planowałyśmy zaproszenie pani do nas na kawę. Nie zdążyłyśmy jednak, bo udało się w przedszkolu dzięki koledze z grupy. Siedziałam wtedy przy stoliku, a M u pani na kolanach, bo bardzo lubiła się do pani przytulać. Podszedł do nas kolega i zaczął na mnie wołać ciocia Klocia. W końcu M nie wytrzymała i krzyknęła do niego, że ma przestać tak mówić, bo ją to wkurza. Potem zaczęła więcej mówić do mnie przy pani. Następnego dnia, już beze mnie, odpowiedziała pani na pytanie, a kolejnego dnia już sama zainicjowała rozmowę.

Nasze sliding in w przedszkolu trwało od stycznia do kwietnia. Jednocześnie cały ten czas pracowałam z M również w terenie. Zapraszałyśmy dzieci do domu, odwiedzałyśmy je w ich domach, wychodziłyśmy na plac zabaw, na wszystkie imprezy dla dzieci w mieście. Wszędzie wyeliminowałam czynniki podtrzymujące i stosowałam zasadę 5 sekund, metodę trójkąta i unikałam unikania.

Przeszłyśmy drogę od zupełnej ciszy do swobodnej rozmowy ze wszystkimi dziećmi z grupy i wszystkimi pracownikami przedszkola. Było warto, pomimo trudności organizacyjnych, zastojów, regresów. Nagrodą za ciężką pracę i wytrwałość jest szczęście na twarzy dziecka, które swobodnie rozmawia z rówieśnikami.

Sliding in naprawdę działa! ?

Mama dziecka z mutyzmem wybiórczym