Nauczyłam się żyć z tą moją dziwną przypadłością.

Nie miałam pojęcia o istnieniu mutyzmu wyborczego, póki kilka miesięcy temu nie zdiagnozowano go u mojego 5-letniego synka. Zaczęłam czytać i od razu stało się dla mnie jasne, że to właśnie to, z czym zmagałam się od wczesnego dzieciństwa i co odcisnęło wyraźne piętno na całym moim życiu.

Gdy miałam około 3 lat pojechałam z rodzicami i ich znajomymi na wczasy. Znajomi znali mój głos tylko zza ściany. Przy nich przez te 2 tygodnie nie powiedziałam ani słówka.

Nauczyłam sięW I klasie podstawówki nie odezwałam się ani słowem. Ani do dzieci, ani do pani. Miałam obniżoną ocenę z zachowania – za brak aktywności. Gdy pierwszy raz odważyłam się powiedzieć na forum klasy wiersz- mama jakoś mnie do tego przygotowała, z rozbiegu go powiedziałam, cała klasa biła mi brawo. Potem zaczęłam odpowiadać na pytania pani, ale do odpowiedzi sama nie zgłaszałam się nigdy, aż do końca mojej edukacji. Na przerwach też się nie odzywałam. Pamiętam, że snułam się korytarzami i miałam wrażenie, jakbym była oddzielona od świata jakąś przeźroczystą ścianą, przez którą nie sposób się przebić Co ciekawe dzieci przychodziły do mnie do domu i ja także odwiedzałam koleżanki i kolegów i wtedy zachowywałam się zupełnie normalnie, swobodnie z nimi rozmawiałam, wygłupiałam się.

Najgorsze były chyba dla mnie „wolne lekcje” – takie na których nauczyciel nie prowadził zajęć, tylko uzupełniał zaległości w dzienniku, albo gdy było zastępstwo. Dzieci wtedy zajmowały się swoimi sprawami, gadały, a ja nie byłam w stanie do nikogo się odezwać – strasznie głupio się z tym czułam, to była dla mnie prawdziwa tortura. Tak było przez całą podstawówkę i liceum. Gdy w liceum mieliśmy robione zdjęcie klasowe, wpisywaliśmy sobie potem na odwrocie dedykacje. Zwykle pisało się „miłej i sympatycznej”, „zwariowanej” itp, a mi wiele osób pisało „cichej”, „spokojnej” – bardzo mnie to zawstydziło i w następnych latach nie prosiłam już nikogo o dedykację. Panicznie bałam się referatów – zawsze się od nich wymigiwałam, wydawały mi się czymś nie do przejścia.

W szkole doświadczałam bardzo silnych stresów. Przed każdym kolejnym początkiem roku szkolnego byłam jakby sparaliżowana ze strachu, ale nie dzieliłam się tym z nikim. Myślę, że moi rodzice nie mieli o tym pojęcia. Dopiero na studiach, gdzie miałam nowe koleżanki, ze zdziwieniem odkryłam, że czuję się normalnie. Ale niemożność odezwania się w szerszym gronie pozostała.

Potrafiłam nie przyjść np. na seminarium magisterskie, gdzie miałam „występować” przed ok. 6 osobami. Podczas praktyk w szkole – zdarzało mi się nie dotrzeć na lekcje, które miałam prowadzić. Potem dręczyły mnie ogromne wyrzuty sumienia. Paradoksalnie zaczęłam pracować w szkole – także zdarzało mi się nie przychodzić na własne lekcje.

Od kiedy pamiętam imprezy rodzinne – siedzenie przy stole z dorosłymi – to był koszmar. Nie mogłam wydobyć z siebie głosu. Po przejściu do dziecięcego pokoju swobodnie bawiłam się z dziećmi. Ten stres siedzenia przy stole pozostał mi do dziś. Tylko sporadycznie odzywam się w szerszym gronie, nawet jeśli jest to grono mojego rodzeństwa i ich rodzin. Mogę rozmawiać tylko cicho z kimś siedzącym obok. Zdarza się też, że ktoś mnie blokuje. Wtedy w jego towarzystwie wyduszam z siebie tylko kilka kurtuazyjnych słów i potem nie potrafię się już odezwać. Pamiętam, że przed ślubem myślałam, że pewnie najtrudniejsze w małżeństwie będą dla mnie imprezy rodzinne. I rzeczywiście wszystkie urodziny, chrzty itp ogromnie dużo mnie kosztują i jak tylko mogę ograniczam ilość gości (w kameralnym gronie jest łatwiej), czym niektórym się narażam.

Nauczyłam się żyć z tą moją dziwną przypadłością, ale przyznam, że zdeterminowała ona wiele moich życiowych wyborów, np pewnie w dużej mierze przez nią nie poszłam na wymarzone studia, czego potem przez wiele lat żałowałam. Nie udało mi się także do tej pory znaleźć satysfakcjonującej pracy – mam na koncie kilka porażek zawodowych. Myślę, że gdybym wcześniej poddała się terapii, moje życie byłoby łatwiejsze.

Ewa (37 lat)

X